Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 1.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

prawie nic, jużby sobie może w łeb strzelił. Tak, Marysiu: a Adelina nie przeżyłaby śmierci męża, jestem pewna. Staram się bodaj związać koniec z końcem i czuwać aby baron nie trwonił zbyt wiele...
— Toż samo powiada biedna pani, odparła Marysia; wie ile panience jest dłużna; mówi że długo panienkę źle sądziła.
— A! rzekła Elżbieta. Nic więcej ci nie mówiła?
— Nie, panienko. Jeżeli panienka chce jej zrobić przyjemność, niech jej panienka mówi o panu; zazdrości panience, że go panienka codzień widuje.
— Czy jest sama?
— Nie, panienko, jest pan marszałek. Och! przychodzi codzień i zawsze pani powiada mu, że widziała pana rano, że wraca w nocy bardzo późno.
— Macie dziś dobry obiad, co? spytała Bietka.
Marysia wahała się z odpowiedzią, mięszała się pod spojrzeniem Bietki, kiedy otwarły się drzwi i marszałek Hulot wyszedł śpiesznie. Idąc, skłonił się Bietce bez słowa, upuścił jakiś papier. Bietka podniosła papier: pobiegła na schody, daremnie bowiem było wołać na głuchego człowieka; ale umyślnie starała się nie dogonić marszałka. Wróciła i przeczytała ukradkiem następujące słowa skreślone ołówkiem:
„Drogi bracie, mąż dał mi pieniądze na dom zgóry na kwartał, ale Hortensja jest w takiej potrzebie że pożyczyłam jej całą sumę; i to ledwie starczyło aby ją wybawić z kłopotów. Czy mógłbyś mi zaliczyć kilkaset franków? bo nie chcę znów prosić Hektora o pieniądze; wymówka z jego ust sprawiłaby mi zbytnią przykrość.“