— Musi mieć coś do pana, panie baronie, odparł woźny, bo głos, mina, oko zapowiadają burzę...
Hulot zbladł i umilkł. Przebył przedpokój, salony, i przybył z bijącem sercem na próg gabinetu. Marszałek, wówczas siedmdziesięcioletni, zupełnie siwy, z twarzą ciemną jak bywa u starców w tym wieku, zwracał uwagę czołem tak szerokiem, iż wyobraźnia mogła w niem dojrzeć całe pola bitwy. Pod tą szarą kopułą przyprószoną śniegiem, błyszczały, przyćmione wydatnemi łukami brwi, oczy błękitne jak u Napoleona, zazwyczaj smutne, pełne gorzkich myśli i żalów. Ten współzawodnik Bernadotta miał niegdyś nadzieję spocząć na tronie. Ale oczy te zmieniały się w dwie straszliwe błyskawice, skoro rozświetliło je silne uczucie. Głos, zazwyczaj głuchy, rozbrzmiewał wówczas ostrym trzaskiem. W gniewie, książę stawał się znowu żołnierzem, mówił językiem podporucznika Cottin, nie liczył się z niczem. Hulot d‘Ervy ujrzał tego starego lwa, z rozwianą grzywą, stojącego koło kominka, ze ściągniętemi brwiami, z grzbietem opartym o gzyms, z oczyma roztargnionemi napozór.
— Jestem na rozkazy, książę! rzekł Hulot swobodnie i z wdziękiem.
Nie mówiąc słowa, marszałek patrzał bystro na dyrektora, przez cały czas który ten szedł od drzwi aż ku niemu. Ten wzrok ciężki jak ołów był niby spojrzenie Boga, Hulot nie zniósł go, zmięszany spuścił oczy.
— Wie wszystko, pomyślał.
— Czy sumienie nic ci nie mówi? spytał marszałek głuchym i poważnym głosem.
— Mówi mi, mój książę, iż prawdopodobnie zbłą-
Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/134
Ta strona została skorygowana.