Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

glądasz jak padlina porzucona przez kruki... przeświecasz poprostu!
— Józefo, czas nagli!
— Wejdź, mój staruszku! jestem sama, a służba cię nie zna. Odpraw powóz. Zapłacony?
— Tak, odparł baron wsparty na ramieniu Józefy.
— Możesz uchodzić, jeżeli chcesz, za mego ojca, rzekła śpiewaczka zdjęta litością.
Posadziła Hulota we wspaniałym salonie, gdzie ją widział ostatni raz.
— Czy to prawda, mój stary, żeś ty zabił brata i stryja, zniszczył rodzinę, obdłużył dom dzieci i schrupał w Afryce rządowe pieniądze ze swoją donzellą?
Baron smutno skinął głową.
— To mi się podoba, wiesz! wykrzyknęła Józefa, zrywając się pełna entuzjazmu. To się nazywa zoperować do czysta! Istny Sardanapal! To jest wielkie! mocne. Taki człowiek jest łajdakiem, ale ma nerw! Tak! wolę takiego utracjusza, palącego się jak ty do kobiet, niż tych zimnych bankierów bez duszy, którzy uchodzą za cnotliwych ludzi, a którzy rujnują tysiące rodzin swemi szacherkami, złotemi dla nich a żelaznemi dla frajerów! Ty zrujnowałeś tylko swoich, oporządziłeś tylko siebie! a przytem ty masz uspawiedliwienie, i fizyczne i moralne...
Przybrała tragiczną pozę deklamując:

To Wenus sama wpiła się w gardziel ofiary...[1]

  1. Racine, Fedra.