„Droga kuzynko, bądź moją opatrznością. Daj mi dziś trzysta franków
— Na co on chce tyle pieniędzy?
— Go-o-spodarz! rzekł ojciec Chardin, wciąż siląc się kreślić arabeski. A przytem mój syn wrócił z Algieru przez Hiszpanię, Bajonnę i... wbrew swemu zwyczajowi, nic nie przywiózł; bo to skończone la-a-daco, z prze-e-proszeniem pani, mój synalek. Cóż pani chce? głodny jest; ale on odda pani wszystko co my mu pożyczymy, bo ma na oku jeden interes; hoho, ma pomysły, które go mogą zawieść daleko...
— Do kryminału! odparła Elżbieta. To morderca mego stryja; tego mu nie zapomnę.
— On! onby kurczęcia nie był zdolny zabić, szacowna paniusiu.
— Ot, masz tu trzysta franków, wyjmując z sakiewki piętnaście sztuk złota. Idź, i nie pokazuj się tu nigdy.
Odprowadziła ojca owego magazyniera z Algieru aż do bramy, gdzie pokazała pijanego starca odźwiernemu.
— Ile razy ten człowiek tu przyjdzie (gdyby przypadkiem wrócił), nie wpuścicie go i powiecie że mnie niema. Gdyby się dowiadywał czy nie mieszka tu młody p. Hulot, albo pani baronowa, powiecie mu, że wcale nie znacie tych osób...
— Dobrze, proszę pani.
— Stracicie miejsce, jeśli palniecie głupstwo, choćby mimowoli, rzekła stara panna odźwiernej do ucha. —