wający po wodzie za linę, uwierzyła w końcu w tę podłość, której samo przypuszczenie zrazu ją oburzyło, i wpadła na myśl wezwania na pomoc jednej z tych wstrętnych kobiet. Nazajutrz rano, nie poradziwszy się dzieci, nie mówiąc słowa nikomu, udała się do panny Józefy Mirah, primadony królewskiej akademii muzycznej, aby tam znaleźć lub stracić nadzieję, która jej błysła nakształt błędnego ognika. W południe, służąca sławnej śpiewaczki wręczyła swej pani bilet baronowej Hulot, oznajmiając, że ta osoba czeka przy drzwiach, kazawszy spytać czy pani ją przyjmie.
— Mieszkanie sprzątnięte?
— Tak, proszę pani.
— Kwiaty zmienione?
— Tak, proszę pani.
— Powiedz Janowi, niech rzuci okiem czy niczego nie brakuje zanim wprowadzi tę panią, dla której macie być wszyscy z największym szacunkiem. Idź i wracaj mnie ubrać, bo chcę być piękna jak wszyscy djabli!
Podeszła do wielkiego lustra.
— Trzeba się wystroić! rzekła sobie. Występek musi być pod bronią w obliczu cnoty! Biedna kobieta! czego ona chce odemnie?... Dziwnie mi nieswojo, oglądać tę
Kończyła śpiewać tę słynną arję, kiedy wróciła panna służąca.
— Proszę pani, rzekła, ta pani dostała nerwowej drżączki...
— Podaj kwiat pomarańczowy, rumu, bulionu!...