teatrem, obiadek, dobrze podlany; do kieliszka i do bilardu to już ma pociąg od urodzenia. „To nie jest żaden fach!“ mówiłam Olimpce.
— Niestety, to jest fach, wtrąciła Józefa.
— Słowem, Olimpka straciła głowę dla tego chłopca, który, proszę pani, obracał się w bardzo lichem towarzystwie; o mało że go nie nakryli w pewnym szynku gdzie bywają złodzieje; ale wstawił się za nim pan Braulard[1], szef klaki. Nosi to złote kolczyki, żyje to z próżniactwa, za pieniądze bab które szaleją za takiemi cacusiami! Przejadał wszystko co p. Thoul dawał Olimpce. Zakład szedł bardzo licho. Co wpłynęło z haftu, to szło na bilard. Otóż, proszę ja pani, ten glancuś miał ładną siostrę, która robiła toż samo co i brat, ot, zdzira, w dzielnicy studenckiej.
— Loretka z Chaumière, rzekła Józefa.
— Tak, właśnie, odparła stara Bijou. Otóż, Idamor (przezwał się Idamor, to taki jego pseudonim, bo nazywa się Chardin), Idamor wpadł na to, że panin wuj musi mieć o wiele więcej pieniędzy niż się przyznaje, i wkręcił, bez wiedzy mojej córki, Elodję, swoją siostrę (przezwał ją tak po teatralnemu) do nas za robotnicę. Boże miłosierny! wszystko przewróciła do góry nogami, zeświniła wszystkie dziewczęta, tak że, z przeproszeniem pani, i zgrzebłemby ich nie doczyścił... I dokazała tyle, że wzięła dla siebie ojca Thoul, i zabrała go, tak iż z tego mieliśmy kłopoty, niby skróś tych weksli. Jeszcze do dziś nie zdołaliśmy się wypłacić, ale moja córka, która
- ↑ Stracone złudzenia.