Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

— Za tych co go nie mają, wtrąciła Bietka.
— Ten sarkazm, droga Bietko, mnie już nie dotyczy. Zamierzam, moje dzieci, położyć koniec fałszywemu położeniu, w którem tkwię od tak dawna, i, jak dobry ojciec rodziny, przychodzę wam oznajmić po dobremu moje małżeństwo.
— Ma pan prawo się żenić, rzekł Wiktor. Co do mnie, zwracam panu słowo, które mi pan dał, powierzając mi rękę Celestyny.
— Jakie słowo? spytał Crevel.
— Że się pan nie ożeni, odparł adwokat. Godzi się, aby pan przyznał, że nie żądałem od pana tego zobowiązania; dał mi je pan zupełnie dobrowolnie, i nawet wówczas zwracałem uwagę, iż nie powinien się pan tak wiązać.
— Tak, przypominam sobie, drogi chłopcze, rzekł Crevel zawstydzony. Toteż, na honor, moje dzieci, gdybyście chcieli dobrze żyć z panią Crevel, nie pożałowalibyście tego... Twoja delikatność, Wiktorze, wzrusza mnie... Umiem ocenić wspaniałomyślność... No, kroćset bomb! przygarnijcie swoją macochę, bądźcie na moim ślubie.
— Nie mówisz, ojcze, kto jest twoją narzeczoną? spytała Celestyna.
— Ależ o tem wróble na dachu świegocą! odparł Crevel. Nie grajmyż w ciuciubabkę! Bietka musiała wam powiedzieć...
— Drogi panie Crevel, odparła Elżbieta, są pewne nazwiska, których się tu nie wymawia...
— A więc, to pani Marneffe!