— Przeciwnie, ja chcę wystąpić z paradą godną epoki Ludwika XIV, rzekł Crevel, dla którego od jakiegoś czasu wiek XVIII był już za mały. Zamówiłem nowe powozy: jest powóz dla pana i dla pani, dwa ładne powoziki, kocz i kareta od wielkich występów z pysznem siedzeniem, które podryguje jak pani Hulot.
— A! ja chcę?... Więc nie jesteś już moim pieseczkiem? Nie, nie. Zrobisz, kotuśku, tak jak ja chcę. Podpiszemy intercyzę dziś wieczór w najściślejszym kółku. Następnie, we środę, weźmiemy ślub oficjalnie, prawdziwy ślub, cichutenienieczki, jak mawiała moja biedna matka. Pójdziemy do kościoła piechotą, skromnie ubrani, zamówimy cichą mszę. Świadkami będą Stidmann, Steinbock, Vignon i Massol, wszystko ludzie inteligentni, którzy się znajdą w merostwie niby przypadkiem i zrobią dla nas to poświęcenie aby wysłuchać mszy. Kolega twój uczyni ten wyjątek i da nam ślub o dziewiątej rano. Msza o dziesiątej, będziemy tu na śniadanie o wpół do jedenastej. Przyrzekłam naszym gościom, że nie wstaniemy od stołu aż wieczór... Będzie Bixiou, twój dawny kolega z biroterji[1] du Tillet, Leon de Lora, Vernon, kwiat paryżan. Nie będą nic wiedzieli o naszym ślubie; zmistyfikujemy ich, podpijemy sobie troszkę; Bietka też musi być: chcę, żeby się zapoznała z małżeństwem, Bixiou ma się tem zająć i... oświecić ją.
Przez dwie godziny pani Marneffe plotła głupstwa, które nasunęły Crevelowi tę roztropną uwagę:
- ↑ Wielkość i upadek Cezara Birotteau.