Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

Cydaliza ujęła za rękę Brazylijczyka, który uwolnił się najgrzeczniej jak mógł.
— Przybyłem aby porwać panią Marneffe! rzekł Brazylijczyk, wracając do swego; i wiecie dlaczego opóźniłem się trzy lata z powrotem?
— Nie, dzikusie, odparła Karabina.
— Dlatego że mi tyle razy powtarzała, że chciałaby żyć ze mną sama w pustyni!...
— To już nie dziki, rzekła Karabina parskając śmiechem; on jest z plemienia ucywilizowanych dudków.
— Tyle razy mi to powtarzała, odparł baron nie zważając na drwiny loretki, że kazałem urządzić wspaniałe mieszkanie w głębi tej olbrzymiej posiadłości. Wracam do Francji po Walerję, i tej samej nocy, w której ją znów ujrzałem...
— Bardzo skromnie wyrażone: „ujrzałem“, rzekła Karabina; zachowam to określenie!
— Oświadczyła mi, abym czekał na śmierć tego nędznika Marneffe; i ja zgodziłem się, darowując jej, że przyjęła hołdy barona Hulot. Nie wiem, czy to sam djabeł przebrał się w spódnicę, ale wiem że ta kobieta, od tej chwili, zaspakajała wszystkie moje kaprysy, wszystkie wymagania; słowem nie dała mi przyczyny do podejrzeń ani na trzy minuty!...
— To, to kapitalne! rzekła Karabina do pani Nourisson.
Pani Nourisson skinęła głową z uznaniem.
— Wiara moja w tę kobietę, rzekł Montez roniąc łzy, równa się mej miłości. Omal nie spoliczkowałem ich wszystkich dziś przy stole...