duchem poświęcenia, wspomagał, pod dwojaką postacią, duchową i cielesną, tę ohydną i plugawą konającą, zlewając na nią swoją nieskończoną łaskę i niewyczerpane skarby miłosierdzia.
Przerażona służba nie chciała wchodzić do sypialni; myśleli tylko o sobie i uważali że los ich państwa jest słuszny. Zaduch był taki, że, mimo wietrzenia i najsilniejszych zapachów, nikt nie mógł wytrwać długo w pokoju Walerji. Jedynie religia czuwała tam. W jaki sposób kobieta tak niepospolitej inteligencji jak Walerja, mogłaby się nie zapytać, jaki interes trzyma tutaj tych dwoje przedstawicieli Kościoła? Toteż umierająca słuchała głosu kapłana. Skrucha ogarniała tę przewrotną duszę w miarę spustoszeń jakie choroba czyniła w jej wdziękach. Delikatna Walerja dawała chorobie o wiele słabszy opór niż Crevel; miała też umrzeć pierwsza, tem bardziej że i pierwsza zachorowała.
— Gdybym nie była chora, byłabym przyszła cię doglądać, rzekła Bietka, wymieniwszy spojrzenie ze zgasłemi oczyma przyjaciółki. Od paru tygodni nie wychodziłam z pokoju; ale dowiedziawszy się o twoim stanie, przybiegłam.
— Poczciwa Bietko, ty mnie jeszcze kochasz, rzekła Walerja. Słuchaj! mam jeszcze jeden albo dwa dni do myślenia, bo nie mogę powiedzieć do życia. Widzisz, nie mam już ciała, jestem kupą błota... Nie pozwalają mi przeglądać się w lustrze... Mam tylko to, na co zasłużyłam. Ach! chciałabym, aby dostąpić miłosierdzia, móc naprawić wszystko zło jakie wyrządziłam.
— Och! rzekła Bietka, skoro tak mówisz, już nie żyjesz!
Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/260
Ta strona została skorygowana.