który rozlegał się w tym krużganku z zieleni, jakgdyby pod sklepieniem katedry.
— Ileż tu wzruszeń, o których nie mają pojęcia mieszczuchy, rzekł lekarz. Czuje pan zapach, jaki wydają pączki topoli i sok modrzewiu? Co za rozkosz!
— Słuchaj pan, wykrzyknął Genestas, przystańmy chwilę.
Doleciał ich jakiś śpiew z oddali.
— Czy to kobieta, mężczyzna, czy też ptak? spytał szeptem major. A może to głos tego wielkiego krajobrazu?
— Wszystko potrosze, odparł lekarz zsiadając z konia i przywiązując go do topoli.
Dał znak oficerowi aby uczynił to samo i poszedł za nim. Szli zwolna ścieżką zarosłą z obu stron krzewami kwitnącej tarniny, która w wilgotnej atmosferze wieczornej wydawała odurzającą woń. Promienie słońca wdzierały się na ścieżkę, a światło odrzynało się tem silniej od cienia padającego od długiej firanki z topoli. Strugi światła spowijały swą czerwoną falą chatkę położoną na końcu piasczystej drogi. Dach chaty, zazwyczaj brunatny jak łupina kasztanu, zdawał się przysypany złotym piaskiem; szczyt jego był strojny mchem. W tej mgle światła, chata była zaledwie widoczna, ale stare ściany, drzwi, wszystko miało jakiś przelotny blask, wszystko było w tej chwili piękne jak bywa niekiedy twarz ludzka, pod wpływem jakiegoś uczucia, które ją ożywi i zabarwi. Często na łonie natury zdarzają się takie przelotne sielskie cudy, wydzierające nam owo pragnienie, z jakiem apostoł zwrócił się do Chrystusa na górze: Rozbijmy namiot i zostańmy tutaj. Ten krajobraz miał w tej chwili niejako czysty i słodki głos jak sam był czysty i słodki, ale głos ów był smutny jak światło gasnące na zachodzie. Był to mglisty obraz śmierci, ostrzeżenie boże dane na niebie przez słońce, tak jak dają je na ziemi kwiaty i jednodniowe łątki. O tej godzinie blaski słońca przesycone są melancholją, i śpiew również był melancholijny. Była to melodja pospolita zresztą, melodja miłości i żalu; niegdyś wyraz narodowej nienawiści do
Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/125
Ta strona została przepisana.