Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Anglji; ale Beaumarchais wrócił tej melodji prawdziwą poezję, wprowadzając ją na scenę, i kładąc ją w usta pazia, który otwiera serce przezd chrzestną matką. Melodja płynęła bez słów, nucona żałosnem głosem, który dźwięczał w duszy i napawał ją rozrzewnieniem.
— To śpiew łabędzi, rzekła Benassis. Przez cały jeden wiek głos ten nie rozlega się ani dwóch razy w uchu człowieka. Śpieszmy się, trzeba mu zabronić śpiewać! To dziecko się zabija, byłoby okrucieństwem słuchać go dłużej.
— Przestań, Kubusiu! No, cicho, dosyć już, krzyknął lekarz.
Melodja urwała się. Genestas stał w miejscu nieruchomy i zdumiony. Chmura przesłoniła słońce, widok i głos zmilkły razem. Cień, zimno, milczenie, cisza, zajęły miejsce słodkich blasków światła, ciepłych oparów wieczoru i śpiewu dziecka.
— Czemu, mówił Benassis, nie słuchasz mnie? Nie dam ci już ani ciastek, ani ślimaków pieczonych, ani świeżych daktyli, ani białej bułeczki. Chcesz tedy umrzeć i wtrącić w rozpacz biedną matkę?
Genestas wszedł na podwórko utrzymane dość czysto. Ujrzał piętnastoletniego chłopca, wątłego jak kobieta. Włosy miał jasne, lecz skąpe, a policzki rumiane jakby się urużował. Wstał zwolna z ławki, gdzie siedział pod dużym jaśminem i pod kwitnącym bzem, który rósł sobie dziko i spowijał go swoją zielenią.
— Wiesz dobrze, rzekł lekarz, że ci kazałem kłaść się spać razem ze słońcem, nie narażać się na chłód wieczorny i nie mówić. Jak ty się ważysz śpiewać?
— Ach, panie Benassis, tu było tak ciepło, a to tak przyjemnie jak jest ciepło! wciąż mi jest zimno. Czułem się dobrze, i tak mimowoli, dla zabawy, zacząłem sobie mówić: Malbrough idzie na wojenkę, i przysłuchiwałem się samemu sobie, bo mój głos taki był podobny do fujarki pańskiego pastuszka.
— Kubusiu, Kubusiu, niech mi się to już więcej nie powtószy, słyszysz. Daj rękę.