Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Rogowe trzonki nożów przedstawiały dziwaczne postacie. Patrząc na te przedmioty, mające piętno staroświeckiego zbytku a mimo to prawie nowe, każdy musiał wyczuć pewną harmonję między niemi a prostotą i serdecznością pana domu. Na chwilę przykuła uwagę majora przykrywka wazy, zdobna w pięknie kolorowane rzeźbione jarzyny, na sposób Bernarda de Palissy, słynnego artysty z XVI wieku.
Zebranie to nie było pozbawione oryginalności. Wyraziste głowy lekarza i majora stanowiły cudowny kontrast z apostolską głową księdza Janvier: toż samo zawiędłe rysy sędziego i wicemera uwydatniały młodą twarz notarjusza. Całe społeczeństwo streszczało się niejako w tych różnych fizjognomjach, na których malowało się porówni zadowolenie z siebie, z teraźniejszości, i wiara w przyszłość. Jedynie pan Tonnelet i ksiądz Janvier, dopiero w zaraniu życia, pilnie wytężali wzrok w przyszłe wydarzenia stanowiące niejako ich dziedzictwo; gdy inni biesiadnicy chętniej kierowali rozmowę na przeszłość. Ale wszyscy patrzyli na świat poważnie, a poglądy ich barwiły się odcieniem podwójnej melancholji: jedne miały bladość zmierzchu; było to zatarte niemal wspomnienie radosnych chwil które nie miały już wrócić; drugie, jak jutrzenka, budziły nadzieję pięknego dnia.
— Musiał się ksiądz dziś bardzo zmęczyć, księże proboszczu, spytał pan Cambon.
— W istocie, odparł ksiądz. Miałem dwa pogrzeby: biednego kretyna i starego Pelletier, a każdy o innej porze.
— Będziemy teraz mogli do szczętu wyburzyć lepianki, ową pozostałość starej wioski, rzekł Benassis do wice-mera. Grunt z pod domów da nam conajmniej mórg łąki, a prócz tego gmina zyska owych sto franków, które nas kosztowało utrzymanie kretyna.
— Powinnibyśmy przez trzy lata przeznaczyć tych sto franków na budowę mostku na strumieniu, rzekł Cambon. Ludzie przywykli chodzić przez łąkę Jana Franciszka Pastoureau i zniszczą mu ją tak, że ten biedak poniesie znaczną szkodę.