Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— Kto tam?
— Wczorajszy nieboszczyk.
— Wejdźcie, panie, powiada konopiarz.
Zaczem podróżny wchodzi, siada na zydlu, i powiada:
— Wspomnijcie Boga, który użycza wiecznego spokoju tym co wyznają jego święte imię! Kobieto, widziałaś jak mnie uśmiercili i ty milczysz! Zepćały mnie świnie. Świnie nie mogą wejść do nieba. Zatem ja, chrześcijanin, mam iść do piekła, dlatego że baba trzyma język za zębami! To się jeszcze nigdy nie trafiło. Trzeba mnie oswobodzić. I tym podobne.
Baba, w coraz większym strachu, czyści patelnię, bierze świąteczną przyodziewę, idzie do sądu opowiedzieć o zbrodni, która się wykryła, i złodziejaszków pięknie łamią kołem na rynku. Dokonawszy tego zacnego dzieła, babina i jej mąż mieli zawsze najpiękniejsze konopie jakie wam się zdarzyło oglądać. Potem (co ich jeszcze więcej ucieszyło) mieli to czego pragnęli najbardziej, to znaczy dziecię płci męzkiej, które zostało z biegiem czasu królewskim baronem. Oto prawdziwa historja o odważnej garbusce.
— Nie lubię takich historji, zawsze mi się potem przyśnią, rzekła Grabarka. Wolę historję o Napoleonie.
— Racja, rzekł połowy. No, panie Goguelat, niech nam pan powie o Napoleonie.
— Późno już, odparł piechur, a ja nie lubię obrzynać zwycięstw.
— Nic nie szkodzi, gadajcie i tak! Znamy już to wszystko, tyleśmy razy słyszeli, ale zawsze miło posłuchać.
— Opowiedzcie o cesarzu! krzyknęło kilka głosów naraz.
— Ano, jak chcecie, odparł Goguelat. Ale zobaczycie, że to nic nie warte, kiedy się tak z tem goni jak z butami na jarmark. Wolę wam raczej opowiedzieć całą bitwę. Czy chcecie Champ-Aubert, gdzie nie było już ładunków i gdzie mimo to ludzie się źgali bagnetami?
— Nie! O cesarzu! O cesarzu!