Skończywszy opowiadanie, Benassis ujrzał na twarzy wojskowego wyraz głębokiej troski, który go uderzył. Wzruszony tem iż znalazł tyle zrozumienia, wyrzucał sobie niemal że zmartwił swego gościa i rzekł:
— Ależ, kapitanie Bludeau, moje nieszczęścia...
— Niech mnie pan nie nazywa kapitanem Bludeau, wykrzyknął Genestas przerywając lekarzowi i wstając gwałtownie w sposób zdradzający silne niezadowolenie z siebie. Niema żadnego kapitana Bludeau, ja jestem łajdak!
Benassis patrzał zdumiony na majora, który przechadzał się po salonie niby bąk szukający wyjścia z izby, do której dostał się niebacznie.
— Ależ, w takim razie, kimże pan jesteś? spytał Benassis.
— A, ba! odparł oficer, stając z powrotem przed lekarzem, któremu nie śmiał spojrzeć w oczy. Oszukałem pana! podjął zmienionym głosem. Pierwszy raz w życiu skłamałem, i jestem ciężko ukarany, bo już nie mogę panu wyznać celu ani mojej wizyty ani mego przeklętego szpiegostwa. Od czasu jak, że tak powiem, przejrzałem pańską duszę, wolałbym raczej dostać po pysku, niż słyszeć jak pan mnie nazywa kapitanem Bludeau! Pan może mi darować szalbierstwo, ale ja go sobie nie daruję nigdy, ja, Piotr Józef Genestas, który, gdyby chodziło o ocalenie życia, nie skłamałbym przed sądem wojennym.
Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/220
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ V
Elegje