Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Powiedział panu kto ja jestem, będzie pan miał trochę wyrozumienia dla mnie...
— Zgoda, mój zuchu, rzekł Genestas uderzając go w dłoń. Bądź spokojny, postaram ci się o jakiś dobry zaciąg.
— I cóż, księże proboszczu...
— Panie pułkowniku, jestem równie zgryziony jak wszyscy mieszkańcy kantonu, ale ja czuję jeszcze żywiej od nich, jak niepowetowana jest strata którąśmy ponieśli. Ten człowiek to był anioł. Szczęściem, umarł bez cierpień. Bóg rozwiązał miłosierną ręką węzeł życia, które było dla nas nieustannem dobrodziejstwem.
— Czy wolno mi prosić księdza proboszcza, abyś mi towarzyszył na cmentarz? Chciałbym się z nim pożegnać!
Butifer i Adrjan udali się za Genestasem i proboszczem, którzy rozmawiając z sobą szli o kilka kroków naprzód. Kiedy podpułkownik opuścił miasteczko kierując się w stronę jeziorka, ujrzał na stoku góry kamienisty kawał ziemi otoczony murem.
— Oto cmentarz, rzekł proboszcz. Trzy miesiące zanim tu spoczął, uderzyły go niedogodności jakie wynikają z sąsiedztwa cmentarzy z kościołem; aby dopełnić prawa, które nakazuje przeniesienie cmentarza na pewną odległość od mieszkań, sam darował gminie ten grunt. Grzebiemy dziś biedne małe dziecko: w ten sposób zaczęliśmy od pochowania tam Niewinności i Cnoty. Czyżby śmierć była nagrodą? Czy Bóg chciał nam dać naukę, wołając do siebie dwie doskonałe istoty? Czy idziemy ku niemu wówczas, kiedy nas w młodym wieku doświadczyło cierpienie fizyczne, a w wieku dojrzalszym cierpienie moralne? Spójrz pan, oto sielski grobowiec, któryśmy mu wznieśli.
Genestas ujrzał kopiec wysoki na jakie dwadzieścia stóp, jeszcze nagi, ale brzegi już zaczynały się zielenić pod skrzętnemi rękami paru mieszkańców. Grabarka zalewała się łzami, siedząc na kamieniach z głową utopioną w rękach, na kamieniach podtrzymujących podstawę ogromnego krzyża, wyciętego z jodły po-