Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/31

Ta strona została przepisana.

dać ruin, bodaj najbiedniejszych? Bez wątpienia, są one dla nas obrazem nieszczęścia, którego ciężar odczuwamy tak rozmaicie. Cmentarz przywodzi myśl o śmierci, opuszczona wioska przypomina mozół życia: śmierć jest nieszczęściem przewidzianem, niedole życia są nieskończone. Czyż nieskończoność nie jest tajemnicą wielkich melancholij? Oficer wszedł na kamienistą drogę, wiodącą do młyna, nie umiejąc sobie wytłómaczyć opuszczenia tej wioski. Ujrzawszy młynarczyka, siedzącego na workach przed domem, zapytał o pana Benassis.
— Pan Benassis poszedł tam, rzekł młynarz, wskazując jedną ze zniszczonych chat.
— Czy ta wioska się spaliła? spytał major.
— Nie, proszę pana.
— Czemuż więc jest taka? spytał Genestas.
— Ba! czemu? odparł młynarz, wzruszając ramionami, pan doktór to panu powie. Oficer przeszedł mostek, ułożony z wielkich kamieni na strumyku i przybył niebawem na miejsce. Strzecha była jeszcze cała, pokryta mchem, ale bez dziur; zamki zdawały się w dobrym stanie. Wszedłszy, Genestas ujrzał ogień na kominku; stara kobieta klęczała przy kominku obok chorego, siedzącego na krześle. Człowiek jakiś stał z twarzą zwróconą do ognia. Wnętrze domu stanowiła tylko jedna izba, małe okienko zasłonięte było płótnem. Podłoga była z ubitej gliny. Krzesło, stół i lichy tapczan stanowiły całe umeblowanie. Nigdy major nie widział nic tak ubogiego i nagiego; nawet w Rosji, gdzie chaty mużyków posobne są do jam. Nic tu nie świadczyło o potrzebach życia, nie było nawet sprzętu niezbędnego do sporządzenia najprostszych potraw. Rzekłbyś psia buda, tylko bez miski. Gdyby nie tapczan, siermięga wisząca na gwoździu i nie chodaki wymoszczone słomą jedyna odzież chorego — chata ta zdałaby się pusta jak inne. Klęcząca kobieta, bardzo stara wieśniaczka, siliła się utrzymać nogi chorego w kuble napełnionym ciemną wodą. Słysząc kroki, które ude-