Nie oczekiwał od buchacza najmniejszego słowa pochwały lub podzięki. Opowiadając ten szczegół swego urzędowania, ulegał poprostu owej potrzebie wywnętrzeń, jakiej doznają ludzie żyjący zdala od świata.
— Panie doktorze, rzekł major, pozwoliłem sobie umieścić konia w pańskiej stajni; mam nadzieję, że mi to pan wybaczy, skoro się pan dowie o celu mych odwiedzin.
— O celu odwiedzin? Prawda, — słucham pana, rzekł Benassis jakgdyby budząc się z zadumy i przypominając sobie że jego towarzysz jest obcy. Idąc za swoim szczerym i wylanym charakterem, przyjął Genestas a jak dobrego znajomego.
— Otóż, proszę pana, słyszałem o cudownej prawie kuracji pana Gravier z Grenobli, którego pan wziął na leczenie. Przybywam w nadziei, że mi pan użyczy tych samych starań, mimo iż nie mam tych samych praw do pańskiej życzliwości: ale może zasługuję na nią! Jestem stary żołnierz, któremu dawne rany nie dają spokoju. Trzeba panu będzie przynajmniej tygodnia na zbadanie mego stanu, ponieważ cierpienia moje odzywają się tylko od czasu do czasu, i...
— A więc, przerwał Benassis, pokój pana Gravier jest zawsze wolny, gotowy; proszę, niech pan wejdzie... I pchnął drzwi z żywością, którą Genestas przypisywał radości z uzyskania pensjonarza. Weszli do domu.
— Agato! krzyknął Benassis, mamy gościa na obiedzie.
— Ale, proszę pana, wtrącił żołnierz, czy nie wypadałoby wprzódy ułożyć się o cenę...
— Cenę czego? spytał lekarz.
— Utrzymania. Nie może pan przecież żywić mnie i mego konia bez...
— Jeżeli pan jesteś bogaty, odparł Benassis, zapłaci pan dobrze, jeżeli nie, nie chcę nic.
— Nic, odparł Genestas, to mi za drogo. Ale czym bogaty
Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/40
Ta strona została przepisana.