Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— Kiedyż on umarł?
— Och, wykrzyknął najstarszy syn, dwudziestopięcioletni mężczyzna, nie byłem przy jego śmierci! Wołał mnie, a mnie nie było!
Zaszlochał, poczem mówił dalej:
— W wilję powiedział mi: „Pójdziesz, chłopcze, do miasta, opłacić podatki. Podczas mego pogrzebu nie mielibyście czasu o tem myśleć i zapóźnilibyśmy się, co się nam nigdy nie zdarzyło”. Zdawało się że ojciec ma się lepiej, więc poszedłem. W czasie mej nieobecności umarł, nie uścisnąwszy mnie ostatni raz! W ostatniej godzinie nie widział mnie przy sobie, mnie który byłem przy nim zawsze!
— Pan nasz umarł! rozległ się krzyk.
— Ach, tak, umarł, a ja nie widziałem jego ostatniego spojrzenia, nie dyszałem ostatniego westchnienia! Czyż nie lepiej było stracić całe nasze mienie, niż wydalić się z domu? Czyż cały majątek może opłacić jego ostatnie pożegnanie? Nie. Mój Boże, jeśli twój ojciec zachoruje, nie opuszczaj go, Janie, miałbyś potem wyrzuty całe życie!
— Mój przyjacielu, rzekł Genestas, widziałem na polach bitwy tysiące ludzi jak umierali, i śmierć nie czekała aby dzieci przyszły się z nimi pożegnać: pociesz się tedy, nie ty jeden!...
— To ojciec, drogi panie, rzekł chłopak zalewając się łzami, ojciec i taki dobry człowiek!
— Ta mowa pogrzebowa, rzekł Benassis prowadząc Genestasa ku zabudowaniom, będzie trwała aż do chwili, w której ciało złożą do trumny. Przez cały ten czas, lamenty wdowy będą coraz gwałtowniejsze, coraz bardziej wymowne. Ale, aby móc tak przemawiać wobec tak poważnego zgromadzenia, trzeba by kobieta nabyła do tego prawo nieskazitelnem życiem. Gdyby wdowa miała najlżejszy błąd na sumieniu, nie śmiałaby powiedzieć ani słowa, inaczej potępiłaby sama siebie, byłaby wraz oskarżycielem i sędzią. Czyż ten zwyczaj, który oddaje zarazem pod sąd zmar-