Strona:PL Balzac - Lekarz wiejski.djvu/96

Ta strona została przepisana.

lany od pracy sprawiał, że szedł cały przygięty; aby zachować równowagę, wspierał się na długim kiju. Białe jak śnieg włosy wymykały się z pod lichego kapelusza, zrudziałego od deszczów i cerowanego białą nicią. Często łatane ubranie ze zgrzebnego płótna pstrzyło się rozmaitemi kolorami. Tej ruinie ludzkiej nie brakło żadnej z cech, które czynią ruiny czemś tak wzruszającem. Żona jego, nieco mniej zgięta w kabłąk, ale również odziana w łachmany, z głową w pospolitym czepku, miała na grzbiecie okrągłe i płaskie gliniane naczynie przytroczone rzemieniem.
Podnieśli głowy na odgłos kopyt końskich, poznali lekarza i zatrzymali się. Widok tych dwojga starców — on złamany od pracy, ona, jego wierna towarzyszka, równie zniszczona — te dwie twarze, których rysy zatarły się pod zmarszczkami, skóra zczerniała od słońca i stwardniała od skwaru i chłodu, ten widok był nad wyraz bolesny. Gdyby dzieje ich życia nie były wypisane na fizjognomjach, możnaby je odgadnąć z postawy. Oboje pracowali bez ustanku i bez ustanku cierpieli razem, mając do podziału wiele cierpień a mało radości. Zdawali się przyzwyczajeni do swej złej doli, jak więzień przyzwyczaja się do swej kaźni: wszystko w nich było proste. Na twarzach ich nawet było coś nakształt wesołej szczerości. Kiedy się im było dobrze przyjrzeć, ich jednostajne życie — los tylu biednych istot — zdawało się niemal godne zazdrości. Widne w nich były ślady cierpień, ale brak zgryzot.
— I cóż, zacny ojcze Moreau, chcecie tedy koniecznie wciąż pracować?
— Tak panie wójcie. Wykarczuję panu jeszcze jedno pólko albo dwa, zanim nogi wyciągnę, odparł wesoło starzec, którego małe czarne oczy zabłysły.
— Czy to wino niesie wasza żona? Jeżeli nie chcecie odpocząć, trzeba choć pić wino.
— Odpocząć? To mnie nudzi. Kiedy jestem na słońcu i karczuję sobie, słońce i powietrze orzeźwiają mnie. Co się tyczy wina, owszem, panie wójcie, wino. Wiem dobrze, że to z pana łaski