— Widziałaś nas przecież razem, Armanda i mnie, wówczas gdy, jak to nazywają, starał się o moje względy...
— Ależ tak, podziwiałam go, zazdrościłam ci szczęścia, znalazłaś swój ideał! piękny mężczyzna, zawsze dobrze ubrany, w żółtych rękawiczkach, świeżo ogolony, buciki lakierowane, bielizna bez zarzutu, wyszukana czystość w najmniejszym drobiazgu...
— Dalej, dalej, nie żałuj sobie.
— Słowem, ideał mężczyzny; wysłowienie wprost o kobiecej słodyczy, nic szorstkości. A jakie obietnice szczęścia, wolności: każde zdanie jakby wykładane palisandrem. Słowa spowite w szale i koronki. W najmniejszem odezwaniu słyszało się turkot wykwintnych pojazdów. Podarek ślubny był godny miljonera. Armand robił na mnie wrażenie męża z aksamitu, okrycia z ptasiego puchu, w które tobie dane było się otulić.
— Karolino, mój mąż zażywa tabakę!
— Więc cóż, mój zato pali!
— Ale on ją zażywa tak, jak podobno zażywał Napoleon; ja zaś tabaki znosić wprost nie mogę; wiedział o tem potwór, i przez siedm miesięcy umiał się ukrywać...
— Wszyscy mężczyźni mają coś w tym rodzaju; czegoś muszą koniecznie używać.
— Nie masz pojęcia o mękach jakie cierpię. W nocy, budzę się nagle i kicham. Usypiając, przewracam się po łóżku, mimowoli trafiam nosem na ziarnka rozsypane na poduszce, wdycham je i wyskakuję w powietrze jak raca. Zdaje się, że ten niegodziwy Armand przyzwyczajony jest do tego; ani się obudzi. Znajduję rozsypaną tabakę wszędzie, wszędzie, a przecież, ostatecznie, nie miałam zamiaru wyjść za dystrybucję...
— Cóż znaczy ta drobna przykrość, moja droga, gdy zresztą twój mąż jest taki miły, poczciwy, serdeczny!
— Tak myślisz! to człowiek zimny jak marmur, pedantyczny jak starzec, rozmowny jak szyldwach na warcie; w dodatku jeden
Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.