— I cóż ty myślisz robić, biedactwo?
— Cierpieć. A ty?
— Walczyć z moją Dystrybucją...
Ta drobna niedola może posłużyć za dowód, że, jeśli chodzi o zawody osobiste, obie płcie nie mają sobie wzajem nic do wyrzucenia.
Młody człowiek opuścił rodzinne miasto w departamencie oznaczonym na mapie takim lub innym kolorem. Czuł w sobie powołanie do sławy, mniejsza o to jakiej: przypuśćmy sławnego malarza, powieściopisarza, dziennikarza, poety, męża stanu.
Mówiąc po prostu, młody Adolf de Chodoreille chciał aby o nim mówiono, pragnął stać się głośny, być kimś. Wszystko to odnosi się więc porówni do całej masy ambitnych młodych ludzi cisnących się do Paryża wszelkiemi środkami moralnej lub fizycznej natury i rzucających się w to miasto z obłąkańczym zamiarem zwalenia wszystkich istniejących powag, wzniesienia sobie piedestału na ich ruinach, — póki nie przyjdzie godzina rozczarowań. Ponieważ chodzi tu o powszechne zjawisko stanowiące cechę epoki, weźmy za typ wszystkich tych osobistości tę, którą autor określił gdzieindziej jako prowincjonalnego wielkiego człowieka.
Adolf doszedł do przekonania, że najwspanialsza operacja handlowa, to kupić u papiernika flaszkę atramentu, paczkę piór i ryzę papieru za dwanaście franków i pięćdziesiąt centimów, odprzedać zaś dwa tysiące stronic jakie daje ta ryza — jeżeli każdy arkusz przetniemy na czworo — za pięćdziesiąt tysięcy, wypełniwszy oczywiście każdą ćwiartkę pięćdziesięcioma wierszami pełnemi stylu, myśli i wyobraźni.