szą... Och! chciałabym bardzo wiedzieć co to są za kobiety; słowem, nic nie opuszczaj i pisz wszystko, jeśli jeszcze pamiętasz trochę, że jesteś szczerze i mimo wszystko kochana przez swą biedną
Adolfowa de Chodoreille, do prezydentowej de La Roulandière, Viviers.
„Ach, moja poczciwa Klarciu, gdybyś wiedziała, ile ukrytych ran otworzył twój naiwny liścik, nie, z pewnością nie byłabyś go napisała. Żadna przyjaciółka, nieprzyjaciółka nawet, widząc kobietę pokrytą tysiącem ukłuć mustików, nie zdziera jej bandaży, aby, dla rozrywki, obliczać cyfrę ukąszeń...
„Powiem ci więc na początku, że, jak na ex-pannę dwudziestosiedmioletnią, niebrzydką, ale zbyt majestatyczną w stosunku do skromnej roli jaką tu odgrywam, jestem szczęśliwa!... Oto jak: Adolf, zrozpaczony z powodu zawodów i przykrości które spadły na mnie jak grad, stara się goić rany mojej ambicji przez tyle uczucia, tyle tkliwych starań, tyle uroczej delikatności, że z pewnością wiele żon pragnęłoby, jako kobiety, spotkać w mężu tyle braków okupywanych w sposób dla nich tak korzystny; ale nie wszyscy literaci (Adolfa, niestety! zaledwie można nazwać literatem) — istoty niemniej drażliwe, nerwowe, zmienne i kapryśne od kobiet — mają przymioty równie wartościowe co Adolf, a sądzę, że i nie wszyscy przeszli takie jak on udręki.
„Niestety! jesteśmy dość dobremi przyjaciółkami, abym ci mogła powiedzieć całą prawdę. Trzeba ci wiedzieć zatem, że byłam dla męża deską ratunku z rozpaczliwej a starannie ukrywanej nędzy. Nietylko nie miał dwudziestu tysięcy rocznie, ale nie zarobił ich nawet w ciągu tych piętnastu lat jakie spędził w Paryżu. Mieszkamy na trzeciem piętrze przy ulicy Joubert, płacąc czynszu