szacherkach; nadto pani oszczędza człowieka, który drwi sobie zarówno z własnego honoru jak z honoru żony.
Przerażona Karolina puszcza klamkę, zamyka drzwi i wraca.
— Co pan ma na myśli? mówi dotknięta do żywego tym brutalnym wybuchem.
— No, to jasne! tę sprawę...
— Sprawę Chaumontel?
— Nie, spekulacje na domach, które budował przez ludzi niewypłacalnych.
Karolina przypomina sobie sprawę podjętą niegdyś przez Adolfa (patrz: Jezuityzm kobiet) w celu zdwojenia dochodów; zaczyna drżeć. Syndyk zdołał trafić do jej ciekawości.
— Niech pani siada, o, tu. Tak, na tę odległość będę rozsądny, ale przynajmniej będę mógł patrzeć na panią.
I zaczyna obszernie wyłuszczać to przedsiębiorstwo, którego autorem był bankier du Tillet[1], przerywając sobie, od czasu do czasu, aby wtrącić:
— Och, cóż za śliczna nóżka... Pani jedna ma taką nóżkę... Zatem, du Tillet zaczął się układać... Co za uszko... czy mówił kto pani, że pani ma uszko wprost rozkoszne?... I miał świętą rację, bo sąd wmieszał się już w tę sprawę... Lubię drobne uszka, niech mi pani pozwoli zdjąć z niego odcisk gipsowy, a zrobię wszystko co pani zechce. — Du Tillet skorzystał z tego aby wpakować wszystko na kark temu fujarze, mężowi pani... O! cóż za śliczna materja... jest pani ubrana wprost bosko...
— Więc mówił pan, że...
— Czyż ja sam wiem co mówię, podziwiając tę główkę godną Rafaela?
Przy dwudziestym siódmym pochlebstwie, syndyk zaczyna się wydawać Karolinie człowiekiem nader inteligentnym: staje się dlań uprzejmiejsza i odchodzi, nie poznawszy do końca historji przed-
- ↑ Wielkość i upadek Cezara Birotteau.