to znów je składa; wysuwa naprzemian swoje łapy lwa, piersi kobiece, grzbiet koński, myślącą głowę, potrząsa znów skrzydłami, unosi się i wzlata, kołuje i wraca, zamiata ziemię straszliwym ogonem, błyska groźnie pazurami, chowa je, uśmiecha się, nuci, to znów coś mamroce; rzuca spojrzenia to rozkosznego dzieciaka, to groźnej matrony, nadewszystko zaś jest drwiący i szyderski.
— Lubię miłosne.
— Lubię chroniczne.
— Lubię obite skórą.
— Lubię z przegródkami.
— Lubię z dobremi końmi.
— Lubię ukarane.
— Lubię jako zesłane przez Boga, odpowiada pani Deschars.
— A ty? pytasz z kolei żony.
— Lubię ślubne.
Odpowiedź żony jest niezrozumiała i zwraca cię w przestrzenie, w których myśl, oślepiona mnogością zjawisk, nie jest zdolna żadnego pochwycić.
Z kolei, chodzi o pomieszczenie przedmiotu:
— W wozowni.
— Na strychu.
— W gazetach.
— W szpitalu.
— W więzieniu.
— W sklepie.
Żona odpowiada na samym końcu: w łóżku.
Już byłeś na śladzie, ale ta odpowiedź zbija cię znowu z tropu, ponieważ nie przypuszczasz aby pani Deschars pozwoliła na coś zbyt swobodnego.
— Do czego to służy?
— By życie w raj zamienić! powiada żona po szeregu innych odpowiedzi, które przeprowadziły cię przez cały świat lingwistycznych hipotez.
Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.