racie do Mames, za Ville-d’Avray, gdzie państwo Deschars rozpierają się w willi skopiowanej z którejś z will Florenckich i otoczonej prawdziwie szwajcarskiemi łąkami, bez alpejskich niewygód.
— Boże! cóż za rozkosz taki domek! wykrzykuje Karolina, przechadzając się po wspaniałych lasach Ville-d’Avray. Używa się oczami tak, jakgdyby oczy miały serce!
Karolina, mając do rozporządzenia tylko Adolfa, zagarnia Adolfa, który staje się nanowo jej Adolfem. I biega po lesie jak łania i znów staje się tą ładną, naiwną, małą, czarującą pensjonarką jaką była niegdyś!... Włosy rozplatają się w warkocze, spadają na plecy! zdejmuje kapelusz, wiesza go na wstążce na ręku. Nabiera jakiejś nowej młodości, jest biała i różowa. Oczy jej śmieją się, usta stają się podobne do granatu kryjącego w sobie skarby wrażliwości, — wrażliwości tchnącej nowym urokiem.
— Więc podobałoby ci się, kochanie, mieszkać w swoim domku na wsi?... powiada Adolf, obejmując kibić Karoliny i czując jak się o niego opiera, jakgdyby dla okazania swej gibkości.
— Och, byłbyś naprawdę tak kochany, aby mi kupić coś takiego?... Ale nie, nie rób szaleństw!... Poczekaj, aż się trafi sposobność, jak panu Deschars.
— Starać ci się podobać, zgadywać co może ci zrobić przyjemność, oto cel życia twego Adolfa.
Są zupełnie sami, mogą sobie wzajem szeptać serdeczne słówka, odmawiać cały różaniec pieszczoty.
— Więc naplawdę, chciałbyś zlobić psyjemność swej malej dziewczynce?... powiada Karolina kładąc głowę na ramieniu Adolfa, który całuje ją w czoło, mówiąc sobie: — Chwała Bogu, nareszcie ją mam!
Skoro mąż i żona mają się nawzajem, sam djabeł wie, kto kogo ma naprawdę.