— Karolino, mamy iść wieczór do państwa Deschars, dziś u nich wielkie przyjęcie, wiesz przecie...
— Dobrze, mój drogi.
— Jakto, tyś jeszcze nie ubrana?... pyta Adolf wychodząc z pokoju wspaniale wystrojony.
Widzi Karolinę odzianą w szaty ubogiej i podeszłej wdowy; czarna mora pod szyję. Parę sztucznych kwiatków podkreśla jeszcze melancholję fryzury, upiętej niezdarnie rękami pokojówki. Do tego, niezupełnie świeże rękawiczki.
— Gotowa jestem, mój drogi...
— To twoja tualeta?...
— Nie mam innej. Nowa suknia kosztowałaby trzysta franków.
— Czemużeś mi nie powiedziała?
— Ja miałabym wyciągać rękę!... po tem co między nami zaszło!...
— Pójdę sam, powiada Adolf, który nie ma ochoty narażać się na upokorzenie w osobie żony.
— Wiem, że ci to dogadza, powiada Karolina zgryźliwie, znać to już po sposobie w jaki się wystroiłeś.
Jedenaście osób siedzi w salonie, wszystkie zaproszone przez Adolfa na obiad; Karolina zachowuje się tak jakgdyby była gościem; czeka spokojnie aż wezwą do stołu.
— Jaśnie panie, mówi pocichu służący do pana domu, kucharka biega jak oszalała.
— Czemu?
— Jaśnie pan nic jej nie powiedział; ma tylko trochę wołowiny, jedno kurczę, sałatę i jakąś jarzynę.
— Karolino, ty nic nie zarządziłaś?...
— Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości?... zresztą czy ja