Strona:PL Balzac - Marany.djvu/14

Ta strona została przepisana.

której głowa wysunęła się z zakątka żaluzji. Taragona wziętą szturmem, Taragona wrząca gniewem, strzelająca ze wszystkich okien, Taragona zgwałcona z rozczochranemi włosami, napół naga, z płonącemi ulicami, zalana przez żołnierzy francuskich, zabijających lub zabitych, warta była spojrzenia odważnej hiszpanki.
Nie byłaż to walka byków na wielką skalę? Montefiore zapomniał rabunku i przez chwilę nie słyszał ani krzyków, ani wystrzałów ręcznej broni, ani huku dział. Profil tej hiszpanki był najbardziej bosko rozkoszny z tych, jakie widział kiedykolwiek, on, rozpustnik włoski, on, któremu sprzykrzyły się Włoszki i który marzył o kobiecie niemożliwej, ponieważ był przesycony kobietami, czyż mógł zadrżeć jeszcze, on rozpustnik, który zmarnował majątek, dla wykonania tysięca szaleństw, tysiąca namiętności człowieka młodego i zużytego; najobrzydliwszy potwór, jaki społeczeństwo wydało. Dobra myśl, którą go natchnął wystrzał kupca patrjoty, przeleciała mu przez głowę, była to myśl zapalenia domu. Ale znajdował się sam, pozbawiony środków działania; środek bitwy był na rynku, na którym pewna liczba zapaleńców broniła się jeszcze. Wreszcie lepsza myśl zajaśniała w jego umyśle. Diard wyszedł z klasztoru a Montefiore nie wspomniał mu o swojem odkryciu, i pobiegł z nim załatwiać interesa w różnych stronach miasta. Lecz nazajutrz kapitan włoski stanął kwaterą u sukiennika. Czyż to wreszcie nie było pomieszczeniem właściwem dla kapitana ubiorczego?
Dom tego zacnego Hiszpana składał się na dole, z