Strona:PL Balzac - Marany.djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Ależ on pochodzi od naszego Ojca Świętego Papieża: włożyła mi i go na palec w mojej młodości piękna pani, która mnie wykarmiła, która mnie umieściła w tym domu, i przykazała, żebym go zatrzymała nazawsze.
— Juano, a więc nie będziesz mnie kochała?
— Ach! zawołała, masz. Czyliż nie jesteś lepszy odemnie?
Trzymała pierścień w drżącej ręce i ściskała go, patrząc na Montefiorego okiem badawczem, przenikającem jasnowidzeniem. Ten pierścień to była ona sama: oddała mu pierścień.
— Och! Juano moja, rzekł Montefiore ściskając ją w objęciu, trzeba by być potworem, żeby cię zdradzać... Kochać cię będę do śmierci...
Juana rozmarzyła się. Montefiore, myśląc w duchu, że w czasie tego pierwszego widzenia się nie należało przedsiębrać nic takiego, coby mogło przestraszyć dziewczynę tak czystą, nierozważną więcej przez cnotę, aniżeli przez żądzę, zaufał przyszłości, swojej urodzie, której znał potęgę i niewinnemu małżeństwu przez pierścień, najwspanialszemu ze wszystkich związków, najlżejszej i najpilniejszej ze wszystkich ceremonij, himenowi serca. Przez resztę nocy i przez dzień następny, wyobraźnia Juany powinna była się stać wspólnikiem jego namiętności. Dlatego też starał się zarówno być pełnym uszanowania jak i czułości. W tej myśli, powodowany namiętnością a więcej żądzą, którą w nim wzniecała Juana, przemawiał słowami pieszczoty i namaszczenia.