lowej na małą stopę książka od nabożeństwa wypadła z rąk Pereza i jego żony; głos ten huczał jak piorun, a oczy Marany rzucały błyskawice.
— Jest tam, odpowiedział sukiennik spokojnie, po chwili milczenia, w czasie którego ochłonął ze wzruszenia spowodowanego nagłem przybyciem, wzrokiem i głosem Marany. Ona jest tam, powtórzył, pokazując na drzwi pokoiku.
— Tak, ale nie jest chora, jest zawsze...
— Zupełnie dobrze, rzekła dona Lagunia.
— Mój Boże, rzuć mnie teraz do piekła na wieczność całą, jeżeli ci się tak podoba, zawołała Marana padając wycieńczona przez pół umarła, na krzesło.
Fałszywe rumieńce, wywołane trwogą, znikły natychmiast, zbladła. Miała siłę do wytrzymania cierpień, lecz nie miała jej dosyć do wytrzymania radości.
— Jednakże rzekła, jakżeście zrobili? Taragona została wzięta szturmem.
— Tak, odpowiedział Perez. Ale skoro widzisz mnie pani żywym, jakże możesz mnie nawet pytać? Czyliż, chcąc zbliżyć się do Juany, nie należało mnie zabić pierwej?
Usłyszawszy tę odpowiedź rozpustnica schwyciła pomarszczoną rękę Pereza i ucałowała ją zraszając łzami, które jej z oczu popłynęły. Była to rzecz najdroższa, jaką posiadała pod słońcem, ona, która nie płakała nigdy.
— Zacny Perezie, rzekła nareszcie. Ależ musieliście mieć żołnierzy na kwaterze.
— Jednego tylko, odpowiedział Hiszpan. Na szczę-
Strona:PL Balzac - Marany.djvu/43
Ta strona została przepisana.