Montefiore zrozumiał Diarda i chciał, żeby weszli jednocześnie.
Wtedy skoro tylko oba weszli w aleję, Diard ze zręcznością tygrysa, powalił markiza, kopnąwszy go pod kolano z tylu, postawił mu nogę na gardle, i kilkakrotnie zatopił nóż w sercu, w którem ostrze się złamało. Potem przetrząsł kieszenie Montefiorego, zabrał mu pugilares, pieniądze, wszystko.
Chociaż Diard załatwił się z jasnowidzącą wściekłością, ze zwinnością kieszonkowca; chociaż bardzo zręcznie pochwycił Włocha, Montefiore miał jeszcze czas zawołać:
„Zabójca! zabójca!“ głosem dźwięcznym i przenikającym. który musiał wstrząsnąć wnętrznościami ludzi śpiących.
Ostatnie jego jęki były krzykiem przeraźliwym. Diard nie wiedział, że w chwili kiedy weszli w aleję, tłum ludzi wychodzących z teatru po skończeniu przedstawienia może znaleźć się w górze ulicy i słyszeć chrapanie konającego, chociaż Prowansalczyk usiłował przytłumić głos, przyciskając silniej nogą gardło Montefiorego i stopniowo zdołał uciszyć jego krzyki.
Ludzie ci zaczęli biedź w stronę alei, której wysokie mury odbijając krzyki, dokładnie wskazywały iw miejsce, gdzie zbrodnia spełnioną została.
Odgłos ich kroków rozległ się w mózgu Diarda; ale nie tracąc jeszcze głowy, morderca wymknął się z alei i wyszedł na ulicę, idąc bardzo powoli, jakby
Strona:PL Balzac - Marany.djvu/85
Ta strona została przepisana.