pisarz, żandarmi słowem cała sprawiedliwość ludzka ukazała się.
— Czego panowie chcecie? zapytała.
— Czy to pan Diard? odpowiedział prokurator królewski wskazując na trupa zgiętego we dwoje.
— Tak, panie.
— Suknia pani jest poplamiona krwią.
— Czyliż nie rozumiecie panowie dlaczego, rzekła Juana.
Usiadła przy stoliku, z którego wzięła tom Cervantesa, i pozostała tam blada, w nerwowem wzburzeniu, usiłując powstrzymać je.
— Wyjdźcie, rzekł urzędnik do żandarmów.
Potem dał znak sędziemu śledczemu i lekarzowi, którzy pozostali.
— Pani, w tej okoliczności powinniśmy tylko powinszować ci śmierci męża. Przynajmniej, jeżeli popadł w obłęd w skutek namiętności, umarł jak żołnierz, i działanie sprawiedliwości uczynił niepotrzebnem; ale jakkolwiek pragnęlibyśmy nie przysparzać pani niepokoju w takiej chwili, to prawo zmusza nas do skonstatowania każdej śmierci gwałtownej. Pozwól pani, że spełnimy naszę powinność.
— Czy mogę pójść zmienić suknię? zapytała, kładąc książkę.
— I owszem, pani; ale przyniesiesz ją pani tutaj. Lekarz zapewne będzie ją potrzebował.
— Zbyt przykrem byłoby dla pani, gdybym przy niej dopełnił czynności, rzekł lekarz, który zrozumiał
Strona:PL Balzac - Marany.djvu/93
Ta strona została przepisana.