Strona:PL Balzac - Marany.djvu/96

Ta strona została przepisana.

— Chwilkę! zawołał sędzia śledczy. Pani, co się stało z sumą skradzioną markizowi Montefiore?
— Pan Diard, odpowiedziała, wspominał mi o jakiejś kupie kamieni, w której ją ukrył.
— Gdzie?
— Na ulicy.
Dwaj urzędnicy spojrzeli po sobie. Juana zrobiła giest wspaniały i przywołała lekarza.
— Panie, rzekła mu do ucha, czyliż mają mnie w podejrzeniu o jaką niegodność? mnie! Kupa kamieni powinna się znajdować przy końcu mojego ogrodu. Idź pan w to miejsce, błagam o to. Zobaczcie, szukajcie, znajdziecie te pieniądze. Przecież gdy posądzić mnie panowie nie możecie ażebym była wspólniczką zbrodni męża. Ja przy nim szczególnie w ostatnich latach dźwigałam ciężki krzyż Pański, który po zgonie jego może lżejszym mi będzie!...
Lekarz wyszedł zabrawszy z sobą sędziego i obydwa znaleźli pugilares Montefiorego z pełną zawartością jego.


Na trzeci dzień Juana sprzedała krzyż złoty, ażeby mieć na koszta podróży.
Zbliżając się wraz ze swemi dziećmi do karetki pocztowej, która miała ją dowieźć do granicy hiszpańskiej, usłyszała, że ją ktoś woła z ulicy: umierająca jej matka, którą niesiono do szpitala, przez szparę w firankach lektyki zobaczyła córkę.