Sala słuchała dziennikarza w najgłębszem milczeniu.
Głęboki jęk odpowiedział na krzyk
Rinalda; ale, w swojem pomięszaniu,
wziął go za echo, tak ten jęk był
słaby i głuchy! nie mógł wychodzić
z piersi ludzki:
— Santa Maria! rzekł nieznajomy.
— Jeśli opuszczę to miejsce, nie
zdołam go już odnaleźć! pomyślał
Rinaldo, kiedy odzyskał zwyczajną
zimną krew. Tłue się, poznają mnie:
co czynić?
— Kto tam, spytał głos.
— Hę! rzekł rozbójnik, czyżby ro-
puchy mówiły tutaj?
— Jestem książę Bracciano! Kto-
220 Olimpia
kolwiek jesteś, jeżeli nie jesteś za-
usznikiem księżnej, pójdź, na imię
wszystkich świętych, pójdź do mnie...
— Trzebaby wiedzieć gdzie jesteś,
mości książę, odparł Rinaldo z zu-
chwalstwem człowieka, który czuje
się potrzebny.
— Widzę cię, przyjacielu, oczy
moje bowiem przywykły do ciemno-
ści. Słuchaj, idź prosto... dobrze...
skręć na lewo... chodź... tu... Jesteś
tuż przy mnie,
Rinaldo, wysuwając przez ostro-
żność ręce przed siebie, napotkał szta-
by z żelaza.
— Oszukują mnie! krzyknął ban-
dyta.