Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/115

Ta strona została przepisana.

— Pod wpływem miłości stanie się czarująca, rzekł lekarz. Przytem, ostatecznie, to będzie, prędzej lub później, bogata wdowa! Dziecko zapewniłoby jej pośrednio dziedzictwo fortuny imć pana de La Baudraye...
— Ależ to dobry uczynek kochać tę kobietę, wykrzyknął Lousteau.
— Raz zostawszy matką, nabierze tuszy, zmarszczki wygładzą się, będzie wyglądała na dwadzieścia lat...
— A więc, rzekł Lousteau, zawijając się w kołdrę, jeśli zechcesz mi pomóc, jutro, tak, jutro, zacznę... Tymczasem, dobranoc.
Nazajutrz, pani de La Baudraye, której, od pół roku, mąż dał do rozporządzenia fornalskie konie i starą podzwaniającą żelastwem kolasę, wpadła na myśl odprowadzenia Bianchona aż do Cosne, gdzie miał złapać dyliżans przejeżdżający tamtędy z Lyonu. Wzięła z sobą matkę i Stefana; ale zamierzała zostawić matkę w La Baudraye, udać się do Cosne z dwoma Paryżanami i wrócić sama ze Stefanem. Obmyśliła śliczną tualetę, która zrobiła na dziennikarzu wrażenie: bronzowe trzewiczki, szare jedwabne pończochy, organtynowa suknia, zielona jedwabna szarfa o długich mieniących się frendzlach, i ładny kapelusz z czarnej koronki, ozdobiony kwiatami. Co do Stefana, hultaj wystroił się w rynsztunek bojowy: lakierowane buciki, spodeńki z angielskiej materji plisowane z przodu, mocno wycięta kamizelka odsłaniająca wykwintną koszulę, i kaskady czarnego przetykanego atłasem najpiękniejszego w świecie krawata: na to wszystko, czarny redęgocik, bardzo krótki i bardzo lekki. Prokurator i pan Gravier spojrzeli po sobie dość osobliwie, kiedy ujrzeli Paryżan w kolasce, siebie zaś, jak dwóch głupców, pod gankiem. Pan de La Baudraye, który, z wysokości ostatniego schodu, dawał doktorowi przyjacielskie znaki rączką, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, słysząc jak pan de Clagny mówi do pana Gravier: „Powinien pan był towarzyszyć im na koniu“. W tej chwili, Kajcio, usadowiony na spokojnej klaczy pana de La Baudraye, wyłonił się z alei która prowadziła do stajni, i dotarł do kolaski.