Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/118

Ta strona została przepisana.

W Cosne zebrało się sporo ludzi dokoła starej odmalowanej na nowo karocy, na której drzwiczkach widniał herb nadany neo-La Baudraye’om przez Ludwika XIV.
— Wysiądźmy, dadzą nam znać, rzekła baronowa, która postawiła woźnicę na straży.
Dina ujęła ramię Bianchona; lekarz poprowadził ją nad brzeg Loary krokiem tak szybkim, iż dziennikarz musiał zostać w tyle. Jedno mrugnięcie oka wystarczyło doktorowi aby uprzedzić Stefana iż chce mu pomóc.
— Stefan podoba się pani, rzekł Bianchon do Diny, przemówił żywo do twej wyobraźni, rozmawialiśmy wczoraj wieczór o pani, kocha panią... Ale to człowiek lekki, trudny do ustalenia; brak majątku skazuje go na życie w Paryżu, gdy panią wszystko wiąże do Sancerre... Spójrz pani na życie nieco z wysoka... zrób ze Stefana swego przyjaciela, nie bądź wymagająca, przyjedzie trzy razy na rok spędzić parę pięknych dni przy tobie, i będziesz mu zawdzięczała piękność, szczęście i majątek. Pan de La Baudraye może żyć sto lat, ale może też umrzeć w ciągu tygodnia, zapomniawszy włożyć pancerza z flaneli w który się zawija; nie narażajcie tedy niczego. Bądźcie rozsądni oboje. Niech pani nie mówi ani słowa. — Czytam w pani sercu.
Wobec twierdzeń tak ścisłych pani de La Baudraye uczuła się bezbronna w obliczu człowieka, który występował równocześnie jako lekarz, jako spowiednik i jako powiernik.
— Mój Boże, rzekła, czy pan wyobraża sobie, iż kobieta może stawać do współzawodnictwa z kochankami dziennikarza?... Pan Lousteau wydaje mi się miły, dowcipny, ale jest przeżyty, etc., etc.
Dina urwała, zmuszona powściągnąć potok słów pod którym chciała ukryć swe intencje, Stefan bowiem, jakgdyby zainteresowany rozwojem Cosne, zbliżał się do nich.
— Niech pani wierzy, rzekł Bianchon, Stefanowi potrzeba tego aby go ktoś pokochał serjo; jeśli zmieni tryb życia, talent zyska na tem.