Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Och! wykrzyknęła Dina, we wszystkiem co się tyczy interesów, mam zaufanie jedynie do pana de Clagny; on zna ustawy, niech się pan z nim porozumie; co on postanowi, będzie dobrze.
— Nie potrzebuję pana de Clagny, rzekł pan de La Baudraye, aby pani odebrać moje dzieci...
— Pańskie dzieci! wykrzyknęła Dina, pańskie dzieci, na które nie dałeś ani szeląga! pańskie dzieci!...
Słowom tym towarzyszył jedynie głośny atak śmiechu; ale postawa pana de La Baudraye zmroziła ten wybuch.
— Matka pokazała mi je właśnie, są śliczne, nie chcę rozstawać się z niemi i zabieram je do Anzy, rzekł pan de La Baudraye, choćby dlatego, aby im oszczędzić oglądania matki przebranej tak, jak się przebierają...
— Dosyć! rzekła stanowczo pani de La Baudraye. Czego pan sobie życzył odemnie, przybywając tutaj?
— Pełnomocnictwa dla podjęcia spadku po wuju...
Dina wzięła pióro, napisała słówko do pana de Clagny i powiedziała mężowi aby wrócił wieczór. O piątej, generalny prokurarator — pan de Clagny doczekał się awansu — oświetlił pani de La Baudraye położenie; ale podjął się ułożyć wszystko, załatwiając rzecz ugodowo z małym staruszkiem, którego sprowadziła jedynie chciwość. Pan de La Baudraye, któremu pełnomocnictwo żony było potrzebne, aby mógł swobodnie działać, kupił je na następujących warunkach: najpierw, zobowiązał się wypłacać żonie pensję dziesięciu tysięcy franków, tak długo (było powiedziane w akcie) jak długo spodoba się jej żyć w Paryżu; ale, w miarę jak dzieci dojdą sześciu lat, mają przejść w ręce pana de La Baudraye. Wreszcie, urzędnik uzyskał wypłatę z góry jednego roku pensji. Mały de La Baudraye, który bardzo dwornie przyszedł pożegnać się z żoną i dziećmi, ukazał się ubrany w jasny gumowy paltocik. Trzymał się tak dobrze na nogach i tak był podobny do siebie z roku 1836, że Dina zwątpiła, aby kiedykolwiek doczekała się pogrzebu tego straszliwego karła. Z ogródka, gdzie palił cygaro, dziennikarz ujrzał pana de La Bau.