Istnieją okropne położenia, w których człowiek zdobywa się na determinację dopiero wówczas kiedy przyjaciele spostrzegą naszą hańbę. Łudzimy samych siebie, póki uchodzimy oczu cenzora. Pan de Clagny, niezręczny jak typowy patito, stał się katem Diny! — Aby ocalić mą miłość, będę tem, czem była pani de Pompadour dla ocalenia władzy, rzekła sobie, skoro pan de Clagny odszedł. To słowo dostatecznie objaśnia, iż miłość zaczynała być Dinie ciężka do dźwigania i że miała być pracą, zamiast przyjemnością.
Nowa rola przybrana przez Dinę była straszliwie bolesna, a Lousteau nie czynił jej łatwą. Kiedy chciał wyjść po obiedzie, improwizował cudowne scenki, obsypywał Dinę słowami naprawdę pełnemi czułości, szarpał łańcuch swej ofiary, kiedy zaś dosyć ją udręczył, królewski niewdzięcznik mówił, wśród tej kaźni: „Czy zrobiłem ci przykrość?“ Te kłamliwe pieszczoty, te maskarady, miały niekiedy ubliżające następstwa dla Diny, która wierzyła w nawroty czułości. Niestety! matka ustępowała, z hańbiącą łatwością, miejsca Dynuśce! Czuła się zabawką w rękach tego człowieka, aż rzekła sobie w końcu: „Więc dobrze! chcę być jego zabawką!“ znajdując w tem jakąś piekącą przyjemność, rozkosze potępieńca. Kiedy ta kobieta o umyśle tak męskim zajrzała myślą w otchłań samotności, uczuła iż odwaga jej słabnie. Wolała przewidywane, nieuniknione męki tego okrutnego współżycia, niż wyrzeczenie się słodyczy tem rozkoszniejszych, iż rodziły się wśród wyrzutów, wśród straszliwych walk ze samą sobą, wśród nie zmieniających się w tak! Była to w każdej chwili kropla słonawej wody znaleziona w pustyni, pita z większą rozkoszą, niż podróżnik zakosztował jej kiedy, smakując najlepsze wina przy książęcym stole. Kiedy Dina mówiła sobie o północy: — Czy wróci? odżywała dopiero na tak dobrze znany odgłos chodu Stefana, poznawała jego sposób dzwonienia. Często, próbowała się posługiwać rozkoszą jak wędzidłem, znajdowała podnietę w tem, aby walczyć z rywalkami, aby im nic nie zostawić w tem nasyconem sercu. Ileż razy odgrywała tragedję Ostatniego dnia skazańca, mówiąc sobie: — Jutro, rozstaniemy się! I ileż razy słowo, spojrzenie, pieszczota na-
Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/171
Ta strona została przepisana.