— A! więc to ja już nie kocham?... wykrzyknęła oszołomiona.
— Z pewnością. Obliczyłaś, że przynoszę ci więcej zgryzot, więcej kłopotów, niż przyjemności, i opuszczasz swego wspólnika...
— Ja opuszczam!... wykrzyknęła, wznosząc obie ręce.
— Czyż nie powiedziałaś przed chwilą: Nigdy?...
— A więc tak! nigdy, odparła z siłą.
To ostatnie nigdy, podyktowane obawą popadnięcia znów pod władzę Stefana, on wytłómaczył sobie jako koniec swego panowania, z chwilą gdy Dina pozostała nieczuła na jego wzgardliwe sarkazmy. Dziennikarz nie mógł wstrzymać łzy: tracił przywiązanie szczere, nieograniczone. Znalazł w Dinie najsłodszą La Valliere, najmilszą Pompadour, jakiej egoista, który nie jest królem, mógł pragnąć; i jak dziecko, które spostrzega iż tak długo dręczyło chrząszczyka aż go zabiło, Lousteau zapłakał. Pani de La Baudraye wypadła z saloniku, zapłaciła obiad i pomknęła na ulicę des Arcades, łając samą siebie i wyrzucając sobie okrucieństwo.
Dina, która uczyniła ze swego pałacyku model komfortu, przeobraziła i własną osobę. Ta podwójna metamorfoza kosztowała trzydzieści tysięcy ponad przewidywania młodego para Francji. Nieszczęsny wypadek, który pozbawił Orleanów dziedzica tronu, spowodował zwołanie Izby parów w sierpniu 1842; wcześniej tedy niż mniemał, mały La Baudraye miał sposobność przedstawić swoje tytuły szlachetnej Izbie, i ujrzał wówczas dzieło żony; był tak zachwycony, iż wyłożył trzydzieści tysięcy franków bez słowa, jak niegdyś dał ośm tysięcy aby urządzić La Baudraye. Wracając z Luxemburgu, gdzie, wedle zwyczaju, przedstawili go dwaj parowie, baron de Nucingen i margrabia de Montriveau[1] świeży hrabia spotkał starego księcia de Chaulien, jednego ze swych dawnych dłużników, pieszo, z parasolem w ręku, gdy on sam rozpierał się w zgrabnym powoziku, na którego drzwiczkach błyszczał jego herb i widniało godło: Deo sic patet fides et hominibus. Porównanie to wlało w serce jego porcję
- ↑ Księżna de Langeais.