śnie rozkoszną jedwabną suknię w pasy usiane blado-niebieskiemi kwiatami. Bogato oszyte rękawiczki odsłaniały piękne ramiona. Lśniła się od koronek i wszystkich drobiazgów wymaganych przez modę. Uczesanie à la Sevigné podkreślało delikatność rysów. Sznur pereł spoczywał na piersi niby na płacie śniegu.
— Co z panem? rzekła hrabina, wysuwając z pod sukni stopę aby przyciągnąć aksamitną poduszkę, sądziłam, miałam nadzieję, iż jestem już zupełnie zapomniana...
— Gdybym powiedział nigdy, nie uwierzyłaby pani, rzekł Lousteau, który nie usiadł i przechadzał się gryząc kwiaty, zrywane za każdym nawrotem w żardynierach napełniających buduar balsamicznym zapachem.
Zapanowała chwila milczenia. Pani de La Baudraye, przyglądając się Stefanowi, znalazła go ubranym ze starannością najskrupulatniejszego dandysa.
— Pani jedna możesz mnie wspomóc i podać mi rękę... topię się i połknąłem już niejeden łyk... rzekł, zatrzymując się przed Diną niby pod naporem ostatecznego wysiłku. Jeżeli mnie pani widzi, to znak że interesy moje stoją djabelnie licho.
— Dość! rzekła, rozumiem...
Nastała nowa pauza, podczas której Lousteau odwrócił się, wziął chustkę i silił się obetrzeć łzę.
— Ile ci trzeba, Stefanie? podjęła macierzyńskim głosem. Jesteśmy w tej chwili jak dwaj starzy koledzy, mów do mnie tak, jakbyś mówił... do... do... Bixiou.
— Aby wstrzymać publiczną sprzedaż mebli jutro w południe, tysiąc ośmset franków! Aby pospłacać długi przyjaciołom, tyleż! trzy raty gospodarzowi którego pani zna... Ciocia żąda pięciuset franków...
— A ty, aby żyć?...
— Och! mam swoje pióro!...
— Ciężkie jest do wprawienia w ruch... czegoby nikt nie odgadł, czytając pana... rzekła z subtelnym uśmiechem. — Nie mam w tej
Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/186
Ta strona została przepisana.