Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/187

Ta strona została przepisana.

chwili sumy, której żądasz. Przyjdź jutro o ósmej, komornik zaczeka chyba do dziewiątej, zwłaszcza jeżeli go weźmiesz z sobą po zapłatę. Czuła potrzebę wyprawienia Stefana, który udał że nie ma siły spojrzeć na nią; ale ona przepełniona była współczuciem, zdolnem rozwiązać wszystkie gordyjskie węzły jakie zapłata społeczeństwo. — Dziękuję! rzekła, wstając i podając rękę Stefanowi, zaufanie twoje ucieszyło mnie!... Och! dawno już nie czułam takiej radości.
Lousteau ujął jej rękę, przyciągnął do serca i przycisnął tkliwie.
— Kropla wody na pustyni, i... z ręki anioła!.. Bóg zna się na reżyserji!...
To było powiedziane pół żartobliwie a pół z rozczuleniem; ale, wierzcie mi, jako gra sceniczna, to było równie piękne, jak Talma w słynnej roli Leicestera, gdzie wszystko rozgrywa się w odcieniach tego rodzaju. Dina uczuła bicie jego serca przez sukno; biło z przyjemności, ponieważ dziennikarz uchodził szponów sądowego jastrzębia; ale biło także z bardzo naturalnego pragnienia na widok Diny odmłodzonej i odnowionej zbytkiem. Pani de La Baudraye, przyglądając się ukradkiem Stefanowi, ujrzała fizjognomję w harmonji ze wszystkiemi kwiatami miłości, które odradzały się dla niej w tem bijącem sercu; spróbowała zatopić oczy, jeden raz, w oczach tego którego tak kochała: ale burzliwy potok krwi runął w jej żyły i zamącił jej w głowie. Wymienili wówczas to samo krwiste spojrzenie, które, na wybrzeżu Cosne, dało dziennikarzowi śmiałość zgniecenia organtynowej sukni. Cygan przyciągnął Dinę, policzki ich zetknęły się.
— Schowaj się, matka idzie! wykrzyknęła Dina, przestraszona. I pobiegła naprzeciw pani Piédefer. — Mamusiu, rzekła (to słowo było dla surowej pani Piédefer pieszczotą, która nie chybiała nigdy celu), czy chcesz mi zrobić wielką przyjemność? weź powóz, pojedź sama do naszego bankiera, pana Mongenod, z bilecikiem który ci dam do niego, aby wypłacił sześć tysięcy franków. Chodź, chodź, idzie o dobry uczynek, chodź do mego pokoju.