Pakita dzisiaj, zmarszczona, zgrzybiała,
Tak sobie czasem nuci
Znasz-li Hiszpanów kraj,
Miłości, etc.
Dzika energja zawarta w tym kilkusetwierszowym poemacie, która, jeżeli wolno zapożyczyć tego słowa z malarstwa, służyła za silny repoussoir dwom seguidillom, podobnym do tej która zaczyna i kończy utwór, męski wyraz niewymownego cierpienia, przeraziły kobietę, którą trzy departamenty podziwiały pod czarnym frakiem anonimu. Sycąc się upajającemi rozkoszami powodzenia, Dina lękała się złośliwości prowincji, gdzie niejedna kobieta, w razie niedyskrecji, chciałaby się doszukiwać związków między autorką a Pakitą. Następnie, przyszło zastanowienie; Dina zadrżała ze wstydu, na myśl iż obnażyła pewne bolesne struny duszy.
— Nie pisz już nic, dziecko, rzekł ksiądz Duret, nie byłabyś kobietą, stałabyś się literatką.
Szukano Jana Diaz w Moulins, w Nevers, w Bourges, ale Dina była nie do przeniknięcia. Aby nie zostawić złego pojęcia o sobie, w razie gdyby nieszczęsny przypadek odsłonił jej imię, stworzyła uroczy poemat w dwóch pieśniach, na temat Mszy pod dębem, wedle następującej miejscowej tradycji: Jednego dnia, mieszkańcy Nevers i Saint-Saulge, będąc ze sobą w wojnie, wyszli o świcie aby wydać sobie wzajem śmiertelną bitwę i spotkali się w lesie w Haye. Pomiędzy zbrojnemi hufcami, podniósł się z pod dębu ksiądz, którego postawa, w promieniach wschodzącego słońca, miała coś tak uderzającego, iż obie strony, powolne jego rozkazom, wysłuchały mszy którą odprawił pod dębem, i, na głos Ewangelji, pojednały się. Pokazują jeszcze ów dąb w lesie Haye. Poemat ten, nieskończenie wyższy od Pakity z Sewilli, miał o wiele mniej powodzenia. Od tej podwójnej próby, pani de La Baudraye, czując się poetą, miewała na czole, w oczach, niespodziane błyski, które uczyniły ją piękniejszą niż wprzódy. Zwracała oczy na Paryż, wzdychała do sławy, i osuwała