— I pan ułożył te wiersze od wczoraj?... wykrzyknął prokura: tor niedowierzająco.
— Och! mój Boże, tak, w czasie polowania, ale też znać to aż nadto! Byłbym pragnął sklecić dla pani coś lepszego.
— Wiersze są prześliczne, rzekła Dina wznosząc oczy ku niebu.
— To wyraz uczuć, na nieszczęście zbyt prawdziwych, odparł Lousteau z wyrazem głębokiego smutku.
Każdy domyśla się, iż dziennikarz przechowywał te wiersze w pamięci conajmniej od dziesięciu lat, natchnęła mu je bowiem za Restauracji trudność wybicia się. Pani de La Baudraye spojrzała na Stefana ze współczuciem jakie budzą niedole genjuszu, a pan de Clagny, który podchwycił to spojrzenie, uczuł w sercu nienawiść do tego fałszywego Chorego młodziana[1]. Zasiadł do triktraka z proboszczem. Młody Boirouge nadzwyczaj skwapliwie przyniósł graczom lampę, tak iż pełne światło padało na panią de La Baudraye, która wzięła robótkę; ubierała koszyk na papiery wiórami z łoziny. Trzej spiskowcy ugrupowali się dokoła.
— Dla kogo ten ładny koszyczek? rzekł dziennikarz. Na jakąś loterję dobroczynną?
— Nie, odparła, dobroczynność przy dźwiękach trąb wydaje mi się zbyt afektowana.
— Jest pan bardzo niedyskretny, rzekł pan Gravier.
— Czy jest w tem niedyskrecja, rzekł Lousteau, spytać kto będzie szczęśliwym śmiertelnikiem, któremu przypadnie koszyk pani?
— Niema żadnego szczęśliwego śmiertelnika, odparła Dina; poprostu dla męża.
Prokurator popatrzył smętnie na panią de La Baudraye i koszyk, jakgdyby mówiąc sobie w duchu: — No i przepadł mój kosz na papiery!
— Jakto, nie chce pani, abyśmy go mienili szczęśliwym, iż posiada ładną żonę, która robi dlań tak ładne rzeczy na tym prze-
- ↑ Tytuł elegji Andrzeja Chenier.