stą jesienną noc, przepiłował kratę do reszty, przywiązał mocno sznur, przykucnął zewnątrz na kamieniu, czepiając się ręką ułamków żelaza. Następnie, doczekał najciemniejszego momentu nocy, i godziny o której straż zwykle zasypia. Zazwyczaj bywa to nad ranem. Znał czas trwania warty, porę rontów, wszystkie te rzeczy któremi zajmują się więźniowie, nawet mimowiednie. Czekał chwili, gdy żołnierz będzie w drugiej połowie swojej warty, i gdy schowa się w budkę z przyczyny mgły. Pewien iż skupił wszystkie pomyślne szanse ucieczki, zaczął wówczas spuszczać się, węzeł po węźle, zawieszony między niebem a ziemią, trzymając sznur z siłą olbrzyma. Wszystko szło dobrze. Przy przedostatnim węźle, w chwili gdy miał się puścić na ziemię, spróbował, przez ostrożność, zmacać ją nogami i nie znalazł gruntu. Sytuacja była dosyć kłopotliwa dla człowieka całego w pocie, zmęczonego, wzruszonego, w położeniu w którem szło o śmierć i życie. Miał się rzucić. Błaha przyczyna wstrzymała go; kapelusz spadł mu z głowy; szczęściem nastawił ucho na odgłos i nie usłyszał nic! Więzień powziął mgliste podejrzenia; pytał sam siebie, czy komendant nie zastawił mu pułapki; ale w jakim celu? Miotany temi wątpliwościami, myślał już prawie aby odłożyć sprawę na inną noc. Na razie postanowił czekać pierwszego brzasku, która-to pora mogła być wcale niezgorsza dla ucieczki. Olbrzymia siła pozwoliła mu wspiąć się z powrotem na basztę, ale był już ledwie żywy w chwili gdy przycupnął znowu na blanku, pełzając jak kot wzdłuż rynny. Niebawem, w mdłem świetle poranku, spostrzegł, potrząsając sznurem, niedużą przestrzeń, ot, jakich sto stóp między ostatnim węzłem a ostremi skałami przepaści. — Dziękuję, komendancie, rzekł z zimną krwią która go cechowała. Następnie, podumawszy trochę nad tą pomysłową zemstą, uznał za właściwe wrócić do kaźni. Ułożył odzież widocznie na łóżku, zostawił sznur zewnątrz aby można było myśleć iż spadł w przepaść; usadowił się spokojnie za drzwiami i czekał przybycia zdradzieckiego dozorcy, trzymając w ręku odpiłowaną sztabę żelazną. Dozorca, który nie omieszkał przybyć wcześniej niż zwykle aby zgarnąć
Strona:PL Balzac - Muza z Zaścianka.djvu/76
Ta strona została przepisana.