dziedzictwo po zmarłym, otworzył drzwi pogwizdując; ale, kiedy się znalazł w przyzwoitej odległości, Beauvoir wymierzył mu w głowę tak wściekły cios, że zdrajca padł jak kłoda, nie wydawszy krzyku: sztaba strzaskała mu czaszkę. Kawaler rozebrał spiesznie trupa, wziął suknie dozorcy, przybrał jego chód i wzięcie, i dzięki rannej godzinie i uśpionej czujności straży, umknął.
Ani prokurator, ani pani de La Baudraye nie zdawali się przypuszczać, aby to opowiadanie zawierało najlżejsze proroctwo odnoszące się do nich. Spiskowcy rzucili po sobie pytające spojrzenia, jakby zdumieni doskonałą obojętnością mniemanych kochanków.
— Ba! ja państwu opowiem coś lepszego, rzekł Bianchon.
— Prosimy, rzekli słuchacze, na znak jaki uczynił Lousteau, dając do zrozumienia, iż Bianchon, jako narrator, ma swoją reputację.
Wśród historyj, które stanowiły zasób jego opowiadań — każdy bowiem człowiek bywały ma swój zapas anegdot, jak pani de La Baudraye miała swoją kolekcję frazesów — znakomity doktór wybrał powiastkę znaną pod nazwą Grande Bretèche.[1] Opowiadanie to stało się tak popularne, że zrobiono zeń dla Gymnase wodewil p. t. Walentyna. To też, zupełnie zbytecznem byłoby powtarzać tutaj tę przygodę, mimo iż stanowiła ona nowalję dla mieszkańców Anzy. Towarzyszyła jej zresztą ta sama doskonałość gestu, intonacji, która zjednała doktorowi tyle pochwał u panny des Touches, kiedy opowiadał ją po raz pierwszy. Ostatni obraz granda hiszpańskiego umierającego z głodu w szafie gdzie zamurował go mąż pani Merret, i ostatnie słowo męża w odpowiedzi na prośbę żony: „Przysięgłaś na krucyfiks, że niema tam nikogo!“ wywarły swoje wrażenie. Zapanowała chwila milczenia, dość pochlebna dla Bianchona.
- ↑ Opowiadanie to pomieścił Balzac w utworze p. t. Drugie studjum kobiety.