miłosnem córek[1], ze starczej lubieżności wreszcie. Tylko że tutaj, to doskonałe i bardzo prawdziwe ujęcie tła na którym osadzony jest charakter Goriota, szkodzi samej postaci w tym co Balzac zamierzył z niej uczynić: kiedy go przedstawia jako „Chrystusa ojcostwa“, kiedy zeń czyni rodzaj króla Lira w surducie i bez korony, który rozdał niebacznie królestwo i kończy wygnany na barłogu. Ten wybitnie erotyczny charakter jego ojcostwa sprawia, iż — nie usprawiedliwiając zresztą ich bezwzględności finansowej — buntujemy się przeciw zbytniemu potępianiu Delfiny i Anastazji: ten typ uczucia ojcowskiego przekracza granice w których córka może i powinna mu odpowiedzieć, i nie byłoby dziwu, gdyby budził w kobiecie instynktową reakcję i odrazę. Rys ten nie pozwala sympatiom naszym dość żywo opowiedzieć się po stronie ojca Goriot i utrudnia znalezienie oddźwięku dla patetycznej sceny jego konania. To, i jeszcze może drugi szczegół, ten już osobliwie aktualny. Odczytajmy uważnie biografię starego Goriot w czasie Rewolucji. Ależ ten starowina, którego Balzac uważa za zwierciadło uczciwości, to był niegdyś najgorszego gatunku spekulant żywnościowy, „krwią ludu“ utuczony paskarz nad paskarze! Kiedy indziej uszłoby to może naszej uwagi[2], ale dzisiaj jesteśmy tak przeczuleni na tego rodzaju przestępstwa!
- ↑ Wystarczy przytoczyć ten znamienny ustęp: „Ojciec Goriot odgadywał, że będzie bliższym swej Delfiny, lepiej przyjmowanym, jeżeli Eugeniusz pozyska serce baronowej. Zresztą, powierzył mu jedną ze swoich zgryzot. Pani de Nucingen, której życzył szczęścia po sto razy dziennie, nie zaznała słodyczy miłości...“ Otóż, pani de Nucingen miała poprzednio kochanka i Goriot wiedział o tym; troskę tedy dobrego ojca trzeba rozumieć w znaczeniu najbardziej specyficznym, dla którego bliższe określenie mógłbym znaleźć jedynie w terminologii dra Kurkiewicza...
- ↑ Dam mały przykład, do jakiego stopnia parę lat wojny przemieściło nasze pojęcia i wrażliwośść w tej mierze. Czekając raz na coś w księgarni, przeglądałem machinalnie egzemplarz Rodziny Połanieckich, nieczytanej od niepamiętnych czasów, i nagle, oczom ledwo wierząc, trafiłem na taki ustęp. Autor opisuje przełomowy moment (Tom II, rozdz. 3), kiedy Połaniecki, zbrzydziwszy