ski z tego rodzaju interesów, które z konieczności wymagają człowieka nacechowanego...
— A, a! rozumie pani kalambur? rzekł Poiret. Vautrin człowiek nacechowany.
— Rzekomy Vautrin, ciągnął agent, przyjmuje kapitały panów zbrodniarzy, umieszcza je, przechowuje i trzyma do rozporządzenia tych, którzy zdołają się wymknąć, ich rodzin lub kochanek, o ile wydadzą zarządzenia w tym sensie.
— Kochanek! Chce pan powiedzieć żon? zauważył Poiret.
— Nie, panie. Zbrodniarze posiadają zazwyczaj jedynie nieprawe żony, które zwiemy nałożnicami.
— Żyją tedy wszyscy w stanie nałożnictwa?
— Oczywiście.
— A, wie pan, rzekł Poiret, to skandal, którego pan minister nie powinien cierpieć. Skoro pan masz zaszczyt widywać Jego Ekscelencję, do pana, który zdajesz się przeniknięty duchem filantropii, należy oświecić go co do niemoralnego prowadzenia się tych ludzi, dających w tej mierze bardzo zły przykład reszcie społeczeństwa.
— Ależ panie, rząd nie trzyma ich po to, aby służyli za wzór cnót...
— To prawda. Jednakże, przyzna pan...
— Pozwól panu mówić, kotusieczku, rzekła panna Michonneau.
— Rozumie pani tedy sprawę, podjął Gondureau. Rząd może mieć wielki interes w tym, aby położyć rękę na nielegalnej kasie, która sięga ponoś wcale okazałej kwoty: Ołży-śmierć inkasuje znaczne walory, przechowując nie tylko sumy będące własnością licznych towarzyszy, ale także depozyty Stowarzyszenia dziesięciu tysięcy...
— Dziesięć tysięcy złodziei! wykrzyknął Poiret przerażony.
— Nie, Stowarzyszenie Dziesięciu tysięcy jest kompanią złodziei w wielkim stylu, ludzi, którzy operują na wielką skalę i nie biorą się do sprawy, gdy nie ma najmniej dziesięciu tysięcy franków do zarobienia. Kompania ta to śmietanka naszej klienteli. Ci ludzie
Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/166
Ta strona została przepisana.