ni Vauquer stroił się fantastycznymi barwami, jakie dekoratorzy dają teatralnym pałacom; kochała, była kochana, wierzyła w to przynajmniej! I któraż kobieta nie uwierzyłaby jak ona, widząc Rastignaka, słuchając go przez tę godzinę wykradzioną domowym Argusom? Pasując się ze swym sumieniem, wiedząc że czyni źle i chcąc czynić źle, powiadając sobie że odkupi ten błahy grzech szczęściem kobiety, piękny był swą rozpaczą, błyszczał wszystkimi ogniami piekła, które miał w sercu. Szczęściem dlań, cud spełnił się: Vautrin wszedł radośnie, wyczytał prawdę w duszy dwojga młodych, których skojarzył kombinacją swego piekielnego geniuszu, ale których radość zmącił nagle, nucąc grubym, szyderczym głosem:
Skromnością, co bije jej z lic...
Wiktoryna pierzchła, unosząc tyle szczęścia, ile dotąd zaznała niedoli. Biedna dziewczyna! uścisk ręki, policzek muśnięty włosami Eugeniusza, szept od którego uczuła ciepło warg studenta, drżące ramię dokoła kibici, pocałunek który ześlizgnął się po szyi, oto zrękowiny jej serca, które przez sąsiedztwo Sylwii, grożącej wtargnięciem do tej promiennej jadalni, były tym gorętsze, tym żywsze, bardziej kuszące niż najpiękniejsze dowody tkliwości opowiedziane w sławnych historiach miłosnych. Te zadatki uczucia, wedle ładnego wyrażenia naszych przodków, wydawały się zbrodnią nabożnej dziewczynie, spowiadającej się co dwa tygodnie! W godzinę rozrzuciła więcej skarbów duszy, niż później, bogata i szczęśliwa, mogłaby dać oddając całą siebie.
— Sprawa ubita, rzekł Vautrin do Eugeniusza. Panicze starli się. Wszystko odbyło się nader przyzwoicie. Rzecz opinii. Gołąbek obraził mego sokoła. Spotkanie jutro w reducie Clignancourt. O wpół do dziewiątej panna Taillefer odziedziczy miłość i majątek ojca, w chwili gdy będzie spokojnie maczała grzaneczki w rannej kawie. Czy to nie zabawne? Ten mały Tailleferek jest tęgi gracz na szpady; pewny siebie jak cztery tuzy w garści; ale rozciągniemy go cio-