Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/174

Ta strona została przepisana.

nie szedłem obok żadnej z córek. Jak to miło ocierać się o jej suknię, stosować się do jej kroku, czuć jej ciepło! Towarzyszyłem dziś rano mojej Delfince wszędzie. Chodziłem z nią po sklepach, odprowadziłem ją do domu. Och! weź mnie do siebie. Czasem może się zdarzyć, że będziesz potrzebował jakiejś usługi: będę tuż. Och, gdyby ten kloc alzacki umarł, gdyby podagra miała tyle rozumu aby mu się rzucić na serce, jakaż Delfinka byłaby szczęśliwa! Byłbyś moim zięciem, byłbyś jawnie jej mężem. Och, ona jest taka biedna, nie zaznała nic ze słodyczy życia, rozgrzeszam ją ze wszystkiego. Dobry Bóg musi być zawsze po stronie ojców, którzy bardzo kochają. Ona zanadto cię kocha! rzekł po pauzie, potrząsając głową. Po drodze rozmawiała ze mną o tobie. „Nieprawdaż, ojczulku, jaki on miły! jakie ma dobre serce! Czy mówi o mnie?“ Ba, tomy całe nagadała mi przez ten kawałek drogi! Przelała całe swoje serce w moje. Cały ten rozkoszny ranek nie czułem się stary, lekki byłem jak piórko. Powiedziałem jej, żeś mi oddał owe tysiąc franków. Złota dziecina, wzruszona była do łez. Co pan tam ma na kominku? rzekł w końcu ojciec Goriot, który umierał z niecierpliwości, widząc że Rastignac stoi nieruchomo.
Eugeniusz oszołomiony, patrzał na sąsiada z otępiałą twarzą. Ten pojedynek oznajmiony na jutro przez Vautrina stanowił tak gwałtowny kontrast ze spełnieniem najdroższych nadziei młodzieńca! Miał uczucie jakiegoś koszmaru. Obrócił się do kominka, ujrzał puzderko i znalazł wewnątrz śliczny zegarek, zawinięty w papier.
Na papierze były te słowa: „Chcę, aby pan myślał o mnie o każdej godzinie, dlatego że...

Delfina“.

To ostatnie słowo mieściło zapewne aluzję do jakiejś sceny, która zaszła między nimi. Eugeniusz patrzał rozczulony. Herb jego błyszczał w emalii na złotej tafli puzderka. Klejnot ten od tak dawna upragniony, zegarek, kluczyk, kształt, rysunek, odpowiadały wszyst-