Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/195

Ta strona została przepisana.

okropności. Fizjognomia ta i głowa — pokryta ceglasto-rudemi krótkimi włosami, które dawały jej straszliwe znamię siły skojarzonej, z chytrością — harmonizujące z torsem, zabłysły światłem inteligencji, jak gdyby je rozświetliły wszystkie ognie piekła. Każdy zrozumiał całego Vautrina, jego przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, jego nieubłagane teorie, dogmat własnego zachcenia, królewskość jaką mu nadawał cynizm jego myśli, uczynków, oraz siła zdolnej do wszystkiego organizacji. Krew wystąpiła mu na twarz, oczy błysły niby u dzikiego kota. Skurczył się w sobie gestem tak dzikiej energii, ryknął tak potężnie, iż wydarł okrzyk grozy z piersi pensjonarzy. Na ten ruch lwa, agenci, wsparci ogólnym hałasem, chwycili pistolety. Collin zrozumiał niebezpieczeństwo widząc błyszczące kurki i w jednej chwili dał dowód najwyższej ludzkiej potęgi. Straszliwe i majestatyczne widowisko! Fizjognomia jego urzeczywistniła fenomen, który można porównać jedynie z kotłem pełnym dymiącej pary, zdolnej podnieść góry, a rozpraszającej się w mgnieniu oka pod kroplą zimnej wody. Kroplą wody, która ostudziła jego wściekłość, było zastanowienie się szybkie jak błyskawica. Uśmiechnął się i spojrzał na perukę.
— Nie jesteś dziś najgrzeczniej usposobiony, rzekł do szefa policji.
I podał ręce żandarmom, przyzywając ich gestem.
— Panowie żandarmi, załóżcie mi kajdanki. Biorę obecnych za świadków, że się nie opieram.
Rozległ się szmer podziwu, wydarty szybkością, z jaką lawa i ogień buchnęły z tego ludzkiego wulkanu i napowrót się weń cofnęły.
— To ci wchodzi w paradę, mości hyclu, dodał galernik, spoglądając na sławnego naczelnika policji.
— Dalej, rozbierać się! rzekł ów tonem wzgardy.
— Po co? rzekł Collin. Są tu damy. Nie zaprzeczam niczemu i poddaję się.